Dzisiejszy wpis mogłabym też zatytułować: Bieganie czyli jak w 40 minut skutecznie pozbyć się stresu, zadbać o własną sylwetkę, dobre samopoczucie i zapewnić sobie duuuży zastrzyk hormonu szczęścia na zakończenie. Dlaczego? Już wyjaśniam.
W zeszłym tygodniu trochę mnie poniosło treningowo. Miałam dużo na głowie i chroniczny brak czasu na cokolwiek, więc jak po dwóch dniach przymusowej i nadprogramowej regeneracji poszłam biegać, to wykonałam chyba 200% normy:). Oczywiście byłam bardzo zadowolona z siebie i ze swoich postępów. Moja głupota sięgnęła jednak granic dopiero następnego dnia, gdy na siłowni zwiększyłam sobie nie tylko obciążenie, ale także tempo ćwiczeń. Na konsekwencje nie trzeba było długo czekać. Kolejny dzień, sobotę, spędziłam snując się po domu i narzekając na ból mięśni. Trzymało mnie do poniedziałku. A po tym wszystkim, doszło jakieś dziwne zniechęcenie, prawdę mówiąc miałam ochotę dać sobie tydzień wolnego od biegania Szczególnie, że poprzedni tydzień był w ogóle dla mnie wyjątkowo męczący dużo pracy, mało snu, dużo stresu
W weekend poczytałam w sieci trochę wywiadów ze znanymi maratończykami (chociażby naszym Jerzym Skarżyńskim), no i najbardziej inspirujący tekst o Jerzym Górskim, który po wielu latach zażywania narkotyków, zaczął trenować i w 1995 wygrał zawody triathlonowe Double Ultraman na Hawajach (czyli 7km 600m pływania, 360 km jazdy rowerem, 85 km biegu). No to i ja postanowiłam nie odpuszczać;), moje cotygodniowe przebieżki po parku, to przecież przy czymś takim bułka z masłem.
Ruszyłam o 14.40, wróciłam godzinę później. Po drodze żadnych pomiarów, bo nie wzięłam zegarka i bardzo dobrze zrobiłam. Zaczęłam biec ot tak spokojnie z założeniem, że po paru minutach truchtu przejdę w szybszy bieg i zrobię to, co mi wypada w planie treningowym, czyli 47 min biegu z 4 minutowymi przerwami w marszu No i faktycznie przyspieszyłam, ale jakoś tak dobrze mi się biegło, że po pierwszym okrążeniu wokół zalewu, które jeszcze niedawno kończyło się mocną zadyszką i kolką, zrobiłam drugie, trzeciei szóste! Co daje przynajmniej 40 minut nieprzerwanego biegu i to w całkiem niezłym jak na mnie tempie.
Muszę przyznać, że efekty wzięcia się za siebie są piorunujące, a biegam tylko 2x w tygodniu. Właściwie dziś osiagnęłam to, co miałam osiągnąć w najlepszym wypadku za 2-3 tygodnie! A efekty uboczne dzisiejszego biegu: zapomniałam o całym zeszłotygodniowym stresie, w czasie biegu wpadłam na kilka fajnych pomysłów, które zamierzam wykorzystać w pracy, a na dodatek zafundowałam sobie porządną dawkę dobrego samopoczucia i satysfakcji.
Także jeżeli jeszcze nie biegasz, to zakładaj szybko buty i do roboty!
Comments